11.02.2024 czyli pierwsza zimowa wycieczka

Jedenasty dzień lutego, czyli czterdziesty drugi dzień roku 2024. Dzień szczególny z kilku powodów. Po pierwsze moja małżonka obchodzi dzisiaj trzydziesty czwarty jubileusz swoich narodzin, po drugie pierwszy raz w życiu jeździłem zimą na rowerze. Dziwne? Mam nadzieję, że nie i nie jestem jedynym który dopiero po trzydziestce poznał co znaczą zmarznięte palce podczas kręcenia korbą… Ale cóż to za zima dzisiaj? Taka bardzo jesienna czyli szaro-bura i ponura, okraszona mżawką, która przerodziła się w deszcz. Było zimno, było mokro, ale to nic… takiego ładowania akumulatorów potrzebowałem.

Do tej pory całkiem niesłusznie bidowałem przez zimę, chomikując w domowym zaciszu przez pół roku od października do marca. Rany! Z perspektywy dzisiejszej wycieczki to czas bezpowrotnie stracony. Oczywiście robiłem formę przygotowując się do sezonu, ale głowa nie odpoczywała podczas kręcenia w czterech ścianach. I pomyśleć że o 6 rano, na godzinę przed wyruszeniem na wycieczkę rozmyślaliśmy (bo jechaliśmy we dwóch – z Maciejem) nad słusznością wychylenia głowy z domu, bo wieje, bo kropi, bo pogoda zagadka a ścieżka rowerowa dziurawa. Na całe szczęście męska ambicja wygrała i skoro już otworzyliśmy oczy tak wcześnie w niedziele to nie było wymówek! W dodatku u mnie kropił deszcz, a u Macieja nie, więc trudno było jednoznacznie stwierdzić, że pogoda była do kitu żebyśmy z czystym sumieniem mogli pozostać w ciepłych kątach.

Pozwólcie, że teraz trochę bardziej od początku. Pozostając w fascynacji po kończącej sezon 2023 wycieczce 1 listopada kiedy to utwierdziłem się w przekonaniu, że szosa jest mega fajna ale zjechanie z asfaltu to dopiero fun, kupiłem w grudniu swojego pierwszego gravela. Ponadto, dodam na marginesie, że w planach mieliśmy już kolejną wycieczkę przez polskie wybrzeże od Świnoujścia po Hel. No ale tu od bidy dałby radę mój wysłużony rower crossowy.

Wybór dokonany w grudniu. bardziej z ekonomicznego rozsądku niż z faktycznego zauroczenia od pierwszego wejrzenia padł na NS BIKE RAG+2. Niemniej jednak jak gdy tylko wszedłem w posiadanie nowego jednośladu, nie mogłem doczekać się kiedy będę mógł go przetestować w boju. Kryterium, z braku odpowiednio zimowego stroju, było dosyć proste: temperatura powietrza powyżej 5 stopni C i najlepiej gdyby nie padało.

Co prawda zdjęcia z zimowych wypraw koleżanek i kolegów rowerzystów wyglądały bajkowo ale nie zamierzałem przemarznąć do szpiku kości.

Zatem uważnie śledziliśmy we dwóch pogodę długoterminową wyczekując odpowiedniego okienka pogodowego i to akurat wypadło na 11.02.2024r. Ale… im bliżej tej daty tym pogoda była mniej przewidywalna, co nie napawało optymizmem bo serce już rwało się na trasę a mogło finalnie nic z tego nie wyjść.

W sobotę poprzedzającą wycieczkę pogoda była iście wiosenna. Aż chciałoby się zaśpiewać: „wiosna, wiosna, wiosna ach to ty” ramię w ramię z Markiem Grechutą. Nie można tego samego powiedzieć o prognozie na dzień następny… W godzinach jazdy temperatura co prawda 7 stopni ale od 60 do 80% opadów. Postanowione – decyzje mieliśmy podjąć rano.

Jak już wspominałem, o 6 rano, mimo że morale nam trochę opadły, a pogoda była mega zagadką postanowiliśmy wyruszyć ku przygodzie.

Trasa wgrana w aplikację, wszystko spakowane i ruszyłem w stronę punktu zbiórki. Mniej więcej w połowie drogi zorientowałem się jednak, że czegoś mi brakuje. Nie założyłem kasku… No i dawaj zawrotka do domu bo jak to tak bez kasku. Złe dobrego początki.

Po powrocie na właściwe tory, w pełnym już oporządzeniu musiałem trochę zmienić ustawienie siodełka – bo jak to na pierwszą jazdę przystało, nie wszystko było wyregulowane na tip-top, w związku z czym, razem z powrotem po kask zaliczyłem opóźnienie. Dotarłem na miejsce spóźniony około 20 minut, ale jak to mówią: raz nie zawsze, a dwa razy nie często… U mnie spóźnienie było pierwszorazowe więc luz.

Wybór trasy padł na około 65 kilometrowy odcinek w kierunku wschodnich granic województwa. Ślad wgraliśmy z jednej z gravelowych ustawek organizowanych przez jeden z łódzkich sklepów rowerowych. Trasa określona była jako trudna i mając doświadczenia z 1 listopada 2023 kiedy również skorzystaliśmy z ich śladu i było naprawdę fajnie i wymagająco, wierzyliśmy że faktycznie trasa może wymagać od nas dużo wysiłku.

Niemniej jednak nim dotarliśmy do fajnych terenów musieliśmy przebić się przez beton miasta. I tak ruszyliśmy w kierunku dzielnicy Widzew, odbijając przed stadionem w stronę Parku Baden-Powella, by jak najszybciej uciec z miejskich klimatów. I tu przy pokonywaniu niewielkiej trudności w postaci dwóch schodków zaliczyłem pierwszą w życiu glebę. Mała prędkość plus niewyregulowane zapięcia pedałów i nieszczęście gotowe. Upadłem na ścieżkę wysypaną kamieniami na prawy bok, na całe szczęście bez większych urazów na ciele, ale wiecie… duma ucierpiała bardzo mocno. Otrzepałem się i ruszyliśmy dalej w kierunku Natolina, przez Rezerwat przyrody Wiączyń do Adamowa.

Z każdym kolejnym kilometrem czerpałem coraz to większą radość z jazdy gravelem a moja miłość do NS BIKE rosła jak na drożdżach. Z Adamowa przejechaliśmy przez Gałków Duży i Mały, przez Las Gałkówek – gdzie zrobiliśmy sobie małą przerwę na zatankowanie kalorii i ruszyliśmy dalej w kierunku Wiśniowej Góry. Do tej pory trasa była ciekawa i w mojej ocenie łatwa, asfalt przeplatał się z leśnymi duktami bez większych trudności. Jedynym utrudnieniem był mocno podmokły teren przez co istniało ryzyko zaliczenia wywrotki (tak wiem, wiem u mnie byłaby to już druga wywrotka jednego dnia) i to w dosyć nieprzyjemnym stylu wprost w błoto.

No ale nie mogło być tak pięknie i przyjemnie bez jakichkolwiek przeszkód. Dojechaliśmy do miejsca gdzie teren torfowy był tak nasiąknięty deszczem, że gravele ugrzęzły a my zostaliśmy zmuszeni do tego by pięta-palce ruszyć przed siebie. Nic przyjemnego uwierzcie mi. Do tego momentu myślałem, że mam mokre stopy,ale kiedy postawiłem nogę na torfowym bagnie i woda wlała mi się do buta wtedy zrozumiałem, że wcześniej moje stopy były tylko mocno zmarznięte. Powtórka z rozrywki była kilka kilometrów dalej ale wtedy szczerze już było mi wszystko jedno. Stąpałem po ziemi mocno pozwalając by nowa woda wlewała się do środka.

Końcówka trasy – jakieś 7 kilometrów, odbyła się po ścieżce rowerowej wzdłuż nowo oddanej trasy wylotowej z Łodzi, co pozwoliło nam trochę zaplanować kolejny wypad ale mimo wszystko wolałbym jechać poza asfaltem bo tak trochę nudno się zrobiło, zwłaszcza, że cała trasa nie była fizycznie wyczerpująca.

Podsumowując dzisiejszy wypad: bardzo cieszę się, że męska duma stanęła ponad wymówkami dzięki temu mega przewietrzyłem głowę i przekonałem się do tego, że kręcić można cały rok. Samą trasę określam jako łatwą, bez większych trudności idealną idealną nawet dla początkującego cyklisty. Ponadto brak wzniesień (poza jednym w Lesie Gałkówek) sprawiają, że trasa nie jest mocno wymagająca fizycznie. A jak z widokami? Cóż, tutaj wyjątkowo 50/50. Połowa trasy ciekawe leśne lub wiejskie dukty natomiast połowa trasy przez zabudowania z często wątpliwymi wrażeniami wizualnymi. Wyprawę zakończyłem opłukaniem roweru z błota i wymoczeniem zmarzniętych do kości stóp w ciepłej wodzie – ku mojemu zdziwieniu zamiast przyjemnego ciepełka poskutkowało bólem tak jakby krążenie wracało w mękach po same końce palców.

Jeżeli chodzi o rower to powiem tak… rozumiem fascynację rowerami gravelowymi, mnie się jechało mega wygodnie napęd SRAM dał radę – mimo że do tej pory byłem wiernym wyznawcą SHIMANO. I absolutnie chcę kolejną wyprawę!

Tyle na dzisiaj. Do zobaczenia przy kolejnej okazji.